Plan lekcji

Office 365 - Porady

Rada Rodziców

Dziennik elektroniczny

Biblioteka

RODO

Odwiedź nasz kanał na YouTube - ZSPWK PLAY

 II NAGRODA (ex aequo) dla Dominiki Knapik

za opowiadanie ,, Śnieżna przygoda” w powiatowym konkursie literackim  organizowanym przez  Powiatowy Młodzieżowy Dom Kultury w Będzinie oraz Koło dziennikarsko-literackie PMD.

Dominice gratulujemy i życzymy dalszych sukcesów, a poniżej zamieszczamy nagrodzoną pracę. Życzymy miłej lektury.


Śnieżna przygoda…

Usłyszałam hałas. Wstałam z łóżka i pobiegłam w stronę drzwi. Wszyscy już wstali, a ja jak zwykle zaspałam. Nie wiedziałam dokładnie, która jest godzina, ale przypuszczam, że było przed 8.00, ponieważ wszyscy biegali w każdą stronę, szykując się do wyjścia. Zawsze się zastanawiałam  po co wstawać tak wcześnie i gdzieś wychodzić. Moje przemyślenia przerwał głos Roberta:

- Kira,  chodź tutaj! – Pobiegłam w stronę, z której dobiegł jego głos. Zatrzymałam się dopiero przed nim. Miał w rękach to, co zawsze,  gdy miał zamiar ze mną wyjść na dwór. Nienawidzę tego przedmiotu. Po co w ogóle komuś jest potrzebny jakiś sznurek? Przecież nie ucieknę, gdybym chciała to zrobić, to już dawno bym to zrobiła. Zawsze,  gdy zakładał mi to coś, wyrywałam się, lecz tym razem nie miałam siły. Było zdecydowanie za wcześnie, bym mogła cokolwiek kontrolować. Gdy Robert otworzył drzwi,  od razu wybiegłam. Pierwsze,  co rzuciło mi się w oczy to to, że to coś po czym zawsze chodzimy nie było takiego koloru jak zawsze. Było pokryte jakąś białą warstwą. Zatrzymałam się przed tym i powoli weszłam na białą pokrywę. Zimno…

Kiedyś to już widziała, ale nie pamiętam dokładnie kiedy. Szliśmy tam gdzie zawsze, w stronę polanki. Wtedy zobaczyłam jego. Jego brązowe oczy spojrzały wymownie w moją stronę, uśmiechnął się. Oczywiście uśmiech został przeze mnie odwzajemniony. Robert podszedł do jakiejś kobiety, która stała obok niego. Powiedział do niej:

- Dzień dobry, ładny pies, jak się wabi? – A ona na to odpowiedziała:

- Witam. Ric, a pański?

- Kira.

Dużo śniegu napadało przez noc – stwierdził Robert. Później jeszcze chwilę rozmawiali, ale nie chciało mi się ich słuchać. Wolałam przez ten czas porozmawiać z Ric’iem. Prowadziliśmy konwersację na temat śniegu, czyli tego białego czegoś co pokrywa powierzchnię,  po której chodzimy. Teraz w końcu wiem jak się to nazywa. Oboje z Ric’iem ustaliliśmy, że widzieliśmy go mniej więcej jakieś 360 dni temu. Nie umiem za dokładnie liczyć, ale tak mi się wydaje, z tego co czasami mówi mój pan. Po upływie nie większym niż 10 min. musieliśmy się pożegnać, ponieważ Robert spieszył się gdzieś tam, z tego co wiem,  to podobno nazywa się to pracą.

Mijały dni, a ja nadal  myślałam  o Ric’u. Za każdym razem,  gdy wychodziłam na spacer,  miałam nadzieję, że go zobaczę. Jego  jednak nie było. Tak mijały dni, tygodnie, miesiące. Aż w końcu znowu spadł śnieg. Przestałam o nim myśleć. No może nie całkowicie, ale już nie robiłam sobie nadziei, że go znów zobaczę.

Pewnego wolnego od pracy południa, wyszłam na dwór z Anką. Zaczęła rzucać mi kulki z tego zimnego, białego czegoś. Ja za nimi biegałam i je łapałam. Dziwny ten śnieg, jak go chwytam to się od razu rozwala. Nawet nie zdążę przynieść go z powrotem Ani. Bawiłyśmy się tak parę minut, aż w pewnym momencie usłyszałam znany mi głos. Zajęło mi parę chwil,  zanim zorientowałam się do kogo on należał.

-Tak! To on! – pomyślałam. Zaczęłam patrzeć dookoła i wypatrywać Ric’a. Jednak nigdzie go nie widziałam. Biegałam wokół domu, aż wreszcie go ujrzałam. Był sam, głowę miał skierowaną w dół. Wydawał się być smutny. Tylko dlaczego i gdzie się podziała jego pani? Pobiegłam w jego stronę tak szybko, jak tylko mogłam. Za mną słyszałam krzyki Ani, ale nie zatrzymywałam się. Nie mogłam go zostawić samego. Nie teraz,  gdy w końcu go spotkałam. Po tak długim czasie… Zaczęłam go wołać, ale zdawało się, że mnie nie słyszał. Gdy byłam już prawie koło niego,  odwrócił swoją głowę w moją stronę i w końcu ujrzałam jego błyszczące oczy, które wpatrywały się w moje. Jego usta lekko się wykrzywiły na znak uśmiechu.

- Gdzie się podziewałeś przez cały ten czas? – spytałam, a on tylko spuścił głowę. W końcu po paru chwilach stania w śniegu cicho powiedział:

- Moja pani wyrzuciła mnie z domu tuż po tamtym spacerze. Trafiłem na ulicę,  było mi strasznie zimno i nie umiałem znaleźć żadnego schronienia. Dopiero po upływie paru dni, gdy byłem już całkowicie przemarznięty,  odnalazła mnie jakaś pani. Wzięła mnie na ręce i zaprowadziła do jakiegoś ośrodka. Przy drzwiach wejściowych zobaczyłem nazwę „Schronisko dla zwierząt”. Nie miałem nawet siły,  by się wyrwać, w sumie nawet nie próbowałem. Wiedziałem, że potrzebuję pomocy. Kiedy weszliśmy do środka,  dała mi wody i coś do jedzenia, a następnie położyła mnie w jakimś ciepłym legowisku i owinęła kocem. Do siebie doszedłem dopiero po paru tygodniach. Na dwór jednak mogłem wychodzić dopiero latem. Pod koniec wakacji jakaś pani mnie adoptowała. Zaprowadziła mnie do domu i dała wody. Parę miesięcy potem poznała jakiegoś chłopaka, który miał alergię na sierść. Więc wraz z początkiem zimy wyrzuciła mnie na dwór. Ludzie są okrutni, traktują zwierzęta jak zabawki, które można wyrzucić, gdy im się znudzą. Nie zdają sobie sprawy, że one także mają uczucia i potrzebują czuć się kochane. – Kończąc swoją wypowiedź, zaskomlał.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Jedyną rzeczą,  jaką mogłam dla niego zrobić,  to przygarnąć go do domu, ale przecież to nie ode mnie zależało czy będzie mógł zostać czy nie. W każdym bądź razie postanowiłam chociaż spróbować. Powiedziałam Ric’owi, że może uda się nam przekonać Roberta i Marlenę, wiedziałam, że z Anką problemu nie będzie. Zawsze kochała zwierzęta i chciała mieć ich jak najwięcej. Przymierzyłam się do biegu, ale wtedy przypomniałam sobie, że Ric jest wykończony i z ledwością chodzi, a co dopiero biega. Więc poczekałam i razem ruszyliśmy wolnym krokiem w stronę mojego domu. W oddali nadal było słychać krzyki Anny, która próbowała mnie przywołać. Czy oni naprawdę nie zdają sobie sprawy z tego, że ja i tak wrócę wtedy,  kiedy będzie mi się podobać, a nie wtedy kiedy akurat oni sobie tego zażyczą? Ale pozostawmy ich dalej w niepewności i pozwólmy im myśleć, że my nic nie rozumiemy, tylko to czego oni sami nas wyuczą. Po paru minutach powolnego marszu zobaczyłam już całkiem wyraźnie kontur mojej małej, kochanej właścicielki. Popatrzyłam na Ric’a i widziałam, że już nie mógł dalej iść, więc wpadłam na pewien genialny pomysł. Postanowiłam, że zamiast iść do domu i nie wiadomo jak im przekazać tę wiadomość,  zostaniemy tutaj, a ja zacznę szczekać tak głośno, aż w końcu ktoś z mojej rodziny tu przyjdzie zobaczyć co się stało. Gdy ujrzą biednego, wygłodzonego i wymarzniętego psa od razu zrobi im się go żal i się nim zaopiekują. Zaraz  po wymyśleniu tego planu,  powiedziałam wszystko Ric’owi. On stwierdził, że ten pomysł jest genialny. Nie wiem czy z tego powodu, że był już tak wykończony, że nie mógł już dalej iść, czy z jakiegoś innego. Nie zastanawiałam się nad tym zbyt długo, tylko od razu zaczęłam go realizować. Ric położył się na ziemi, ponieważ nie umiał się już dłużej utrzymać na nogach, a ja zaczęłam wyć i szczekać na przemian. Nie trwało to długo jak Anka wraz z Robertem i Marleną przybiegli zobaczyć co się takiego wydarzyło, że zaczęłam szczekać i nie chciałam przyjść do domu. Gdy zobaczyli wygłodzonego i zmarzniętego Ric’a to popłynęła im z oczu jakaś woda. Moja Pani wraz z Anią od razu zaczęły coś mówić o wzięciu go do domu, niestety Robert nadal nie miał zamiaru brać kolejnego psa. Dyskutowali o tym z dobry kwadrans. A wyglądało to mniej więcej tak:

- Popatrz tylko na tego słodkiego pieska… Ma tu tak sam leżeć? Weźmy go i się nim zajmijmy. Proszę… - Powiedziała Ania, a Marlena się z tym zgodziła

- Mamy już Kirę, wystarczy nam jeden pies – odpowiedział na to mój pan.

- No,  ale spójrz tylko jaki on biedny – stwierdziła Marlena i pogłaskała przy tym mojego znajomego.

- Zresztą znam tego psa, rok temu widziałem go z jakąś kobietą, zaraz jak to on się nazywał… A właśnie Ric. Widzicie ma on już właściciela, nie potrzebuje naszej pomocy – Robert nadal zostawał przy swoim.

- Robert! Zastanów się. Czy jakby ten pies miał opiekę to był by pozostawiony sam w takim stanie? No właśnie… Nie! – Podniesionym tonem powiedziała Marlena.

W końcu po krótkim przemyśleniu Robert uległ i powiedział:

- Możemy go wziąć, ale tylko na jakiś czas. Wywiesimy ogłoszenia czy to nie jest przypadkiem czyjś pies. A jeśli nikt się nie zgłosi to zastanowimy się co dalej. – Nasz plan się udał! Ric zostaje z nami, a znając życie nikt się nie zgłosi. Odwróciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam, widać było, że miał zamiar odwzajemnić ten uśmiech, ale nie dał rady i zesłab. Okropnie się przestraszyłam i zaczęłam szczekać przez co zakłóciłam rozmowę mojej rodziny. Mój pan od razu wziął Ric’a na ręce i zaniósł do samochodu, oczywiście poszłam za nim. Wszyscy wsiedli w pośpiechu i gdzieś pojechaliśmy. Nie wiedziałam dokładnie w którą stronę jedziemy i gdzie zamierzamy dojechać, ale po chwili zorientowałam się, że jedziemy do mojego lekarza. Jak ja go nienawidzę, jest taki straszny i zawsze nosi jakieś białe rękawiczki. Natomiast Robert i Marlena mówią, że jest to najlepszy weterynarz w okolicy.

Minęło parę minut zanim dojechaliśmy na miejsce. Ale gdy mieliśmy wyjść z auta po raz pierwszy w całym moim króciutkim życiu chciałam wejść do środka. Już miałam wyjść, kiedy Anka zamknęła mi przed nosem drzwi. Dlaczego akurat teraz kiedy muszę tam pójść nie mogę? Jakie to życie jest nie sprawiedliwe. Po upływie godziny wyszli z budynku. Zdążyłabym się przez ten czas przespać, nawet miałam taką ochotę, ale niestety nie mogłam zmrużyć oka. Ciągle zastanawiałam się co się dzieje z Ric’iem. Miałam nadzieję, że przeżyje oraz, że nic mu nie będzie. Tylko to mnie teraz interesowało. Gdy weszli do środka od razu podbiegłam by zobaczyć co mu się stało. Ania powiedziała mi, że Ric zesłabł z zimna oraz, że lekarz patrząc na poziom jego przemarznięcia stwierdził, że spędził on na dworze parę tygodni, co jest równoznaczne z tym, że nie ma rodziny. Czyli podsumowując Ric jest cały i zdrowy, tylko potrzebuje ciepła i pożywienia, a Robert w końcu zgodził się, aby Ric zamieszkał nami.

Kiedy Ric doszedł do siebie nasze spacery nie były już takie nudne. Zawsze wychodziliśmy w dwójkę, a Robert przestał w końcu zakładać mi ten sznurek, ponieważ stwierdził, że nie chcę mu się trzymać dwóch psów, które się wyrywają i próbują się z sobą bawić. Gdy wszyscy wychodzili z domu, nie musiałam zostawać już sama i nudzić się. Towarzyszył mi zawsze mój wierny przyjaciel Ric.